Kilkadziesiąt osób ewakuowano w poniedziałek z domów na osiedlu Mickiewicza w Gdańsku. Policja podejrzewała, że znalazła nitroglicerynę. Gdy chciała ją zdetonować, okazało się, że to... olej napędowy.
Około południa na policję zadzwoniła mieszkanka domu jednorodzinnego przy ul. Asesora w Gdańsku. Opowiedziała, że robiąc porządki w przydomowym garażu, natrafiła na podejrzaną butelkę z napisem "nitrogliceryna". Dodała, że najprawdopodobniej schował ją tam jej mąż, a stało się to co najmniej dwa lata temu, bo od tylu lat mężczyzna nie żyje.
Policjanci potraktowali zgłoszenie bardzo poważnie. Na miejsce natychmiast wysłano ekipę komandosów i specjalistów rozpoznania pirotechnicznego.
Na dwie godziny policja ewakuowała z okolicznych domów kilkadziesiąt osób.
- Zamknęli ulicę na odcinku ok. stu metrów, chodzili od domu do domu i kazali ludziom szybko uciekać za taśmę. Nie chcieli jednak powiedzieć, co takiego się stało - relacjonuje jeden ze świadków.
O godz. 14 Dominika Przybylska, rzeczniczka gdańskiej policji, opowiadała nam o zdarzeniu: - Gdy podejrzaną butelkę obwąchał pies wyszkolony w wykrywaniu materiałów wybuchowych, zaczął zachowywać się tak, jakby okazano mu właśnie taki materiał. Wszystko wskazuje, że doszło do ogromnego zagrożenia. W przypadku wybuchu dom zostałby zrównany z ziemią.
Kilka godzin później "nitroglicerynę" próbowano zdetonować na łące przy ul. Wieżyckiej (peryferie Gdańska). Do żadnego wybuchu nie doszło. Okazało się, że w butelce był jedynie olej napędowy.
- Z tego wszystkiego wyszły nam nieplanowane ćwiczenia - komentowała wieczorem rzecznik Przybylska. - Ale gdy jest nawet minimalne podejrzenie niebezpieczeństwa wybuchu, trzeba zachować maksimum środków ostrożności.
Źródło: Gazeta Wyborcza (Grzegorz Szaro) 2006-10-03 |