Grzegorz M. ps. Jajo, 24-letni bandyta z Gdańska, który kilka lat temu zrzucił na samochód kawał betonu i omal nie zabił dziecka, został wczoraj znowu skazany na więzienie. Tym razem za usiłowanie rozboju z użyciem noża w centrum miasta.
Sąd ukarał go czterema latami więzienia i potraktował jako recydywistę. Odsiedziawszy wyrok za zamach na jadące auto (z zasądzonych 3 lat i 6 miesięcy więzienia odsiedział 2 lata) wziął się za rozboje, oszustwa i wyłudzanie kredytów. 9 listopada zeszłego roku od południa krążył z kolegami po Gdańsku.
Tu i ówdzie pili piwo i wino. Mocno wstawieni pojechali do Wrzeszcza z planem, żeby kogoś napaść i okraść z torebki albo telefonu komórkowego. Na ulicy Dmowskiego "Jajo" zauważył mężczyznę z „komórką” na smyczy. Wyciągnął nóż kuchenny z 15 cm ostrzem i zaatakował. Na szczęście ofiara zasłoniła się plecakiem i uciekła, a bandyta trafił do aresztu.
Siedzi tam do dzisiaj. Podczas pierwszej rozprawy w tym procesie - trwała kilka godzin - "Jajo" cały czas cynicznie się uśmiechał. Sąd skazał go na cztery i pół roku więzienia. Jego kompana, Piotra P. na 3 lata i 3 miesiące. Oprócz usiłowania rozboju obaj byli oskarżeni także o groźby pod adresem małżeństwa z ul. Chałubińskiego w Gdańsku. "Zaj...ć ich" - krzyczeli do małżonków. Podobne teksty wypisywali nawet farbą na ścianach w pobliżu ich mieszkania.
"Jajo" to zdeprawowany osobnik. Od 18 września br. odsiaduje inny wyrok - roku i trzech miesięcy więzienia za oszustwa.
Pierwszy raz zasłynął w roli zbira 6 lat temu. Wypadek z 26 lutego 2000 roku, wstrząsnął opinią publiczną.
Przypomnijmy: po sobotniej mszy w kościele na gdańskim Chełmie dwaj chłopcy poszli zagrać w bilard. Wieczorem, po wyjściu z klubu natknęli się na "Jajo" (miał wtedy 18 lat) i ruszyli razem w stronę wiaduktu nad ul. Armii Krajowej. Było tak: jeden z chłopaków zbierał kamienie, podawał je "Jajo", a ten ciskał nimi w dół. Trafił dwa samochody. Potem wycelował w ambulans, ale chybił. Krzyknął, żeby podać mu "coś większego". Dostał kawał betonu i zepchnął go na jezdnię. Usłyszeli huk i czmychnęli. Zdyszany "Jajo" śmiał się. "Śmierć na miejscu" - wypalił.
Zrzucony na auto 4,5-kilogramowy kawał betonu o mały włos nie zabił 9-letniej Joanny, która podróżowała obok ojca na przednim siedzeniu. Bryła przebiła przednią szybę i spadła dziewczynce na nogi. Mała uniknęła ciężkich obrażeń. Impet uderzenia osłabiła pluszowa maskotka, którą trzymała na kolanach. W 2001 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał Grzegorza M. na 12 lat pobytu za kratkami. Od tego wyroku apelował obrońca. Skutecznie. Po kilku miesiącach rozpoczął się drugi proces. W 2002 roku ukarał go znacznie łagodniej, na... 3,5 roku Sędziowie uznali, że "Jajo" nie chciał nikogo zabić. Teraz znowu siedzi w areszcie.
Zobacz także:
- Sąd łaskawy dla kamieniarza (2002-07-03)
Źródło: Dziennik Bałtycki (Dariusz Janowski) 2006-11-22 |